Halo. Dziś mamy podobnie jak wczoraj całkiem ponurzasty dzionek. Praca jest w toku, aż kredki trzaskają. Maluję kolejny obraz z kapelusznikiem w roli nadrzędnej. Format duży, technika mieszana, temat na tą chwilę najulubieńszy - kocyk, owoce, medytująca postać wielkiego kapelusznika, piasek, przestrzeń, błękit nieba. Psssyt to miała być na razie tajemnica. Dodatkowo lakierowanie parawanu i praca koncepcyjna nad różnymi tam takimi i owymi... Dziś przy pracy całkiem się relaksuję, przedpołudnie mija mi w sekundzie. Uwielbiam te wszystkie kredki, farby, kremowy odcień bieli na papierze. Lubię tą niepewność nim coś wyłoni się na kartce papieru. Po skończonej pracy cieszy mnie gdy mogę narzędzia pracy układać, myć pędzle, docinać nowe formaty papieru, myśleć o kolejnych pracach - to mnie na prawdę odpręża i czuję prawdziwą harmonię oraz sens tego co robię. To wszystko zmienia się gdy coś zaczyna mi nie wychodzić, gdy nie jestem zadowolona ze swojej pracy - wtedy łatwo rozsypuję się na milion smutnych cząsteczek, które trudno pozbierać do kupy. Nie krzyczę, nie wrzeszczę, raczej uciekam do swojej skorupy i łypię smętnym wzrokiem na świat. Ot i taki mój los - (szumne to będzie słowo) artysty.
Na dziś. Zaglądam do menu, mamy coś z kuchni meksykańskiej i typowo polskiej. Może wymyślę dodatkowo coś na deser(poprawka, muszę coś wymyślić na deser, bo dla Stasia to norma bezwzględnie obowiązująca).
Co jeszcze masz dla mnie wtorku?
Popijam ciepłą wodę z cytryną (wtorkowa odmiana, a co!)
stycznia 27, 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz