Halo, już tu jestem. To były dobre dni pomimo różnych przygód i niespodziewanych wypadków. Kolejny krok w mozolnej wędrówce, dokąd? na razie zachowam to dla siebie. Uczestnictwo w sobotniej Liturgii Światła sprawiło, że dziś mam ten radosny ognik w sobie. W chłodnych murach kościoła św. Jakuba płomień świecy rozgrzewał moje dłonie, rozjaśniał umysł, by na koniec spłynąć do serca. Czułam zimno na zewnątrz, nie czułam natomiast upływu czasu. Zachwyciło mnie czytanie z Księgi Rodzaju i obecność dziecka o tak późnej porze i na tak długiej liturgii. Nie wszystko da się opowiedzieć, niektóre rzeczy trzeba przeżyć (we własnym sercu), by pojąć to czego umysł czasem nie pojmie. Napisałam te kilka zdań jakkolwiek specyficznie one brzmią i uderzają w "górnolotny" ton. Niech to będzie pewien ślad dla mnie.
Zawijam więc do portu normalności i zwykłych spraw. Wolny czas spędziliśmy rodzinnie i raczej plenerowo. W tym roku magnolia mojej Mamy obsypana jest obficie różanym kwieciem i tylko patrzeć jak zmieni się w zwiewną damę w falbaniastej spódnicy. Uwielbiam ten moment i te wspaniałe, dostojne kwiaty.
Stasiu w towarzystwie dwóch żyraf zmieniał się w fikającego koziołka, a wieczorami przeobrażał się w niestrudzonego oratora czym doprowadzał niektórych do łez.
Do końca tygodnia pewnie będzie trochę tego, trochę tamtego. Porządki w pracowni, skończenie niektórych prac jak malowanie ram i innych pomniejszych rzeczy. OK.
Ach, właśnie. Dostaliśmy przedszkole ( jesteśmy więc w lepszej sytuacji niż 2200 dzieci w Krakowie, które ich nie dostało - straszne), ale....jest pewne wielkie ALE.... Okazało się, że naszemu przedszkolu wypowiedziano lokal i nie wiadomo co teraz będzie. Tak bym chciała, by Stasiu mógł być przedszkolakiem od września. Można tylko westchnąć, nawet szkoda się denerwować.
kwietnia 15, 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz