maja 20, 2009

Tęczowe kaloszki.




Dzień dobry. Nota z nad dymiącej, porannej, czarnej jak smoła filiżanki kawy. Wiecie, chyba tak już zostanie. Pisanie o poranku...hmmm. Nastąpiły zmiany w naszym codziennym, dawno temu ustalonym harmonogramie dnia. Postanowiliśmy odpuścić Stasiowi dzienną drzemkę i zastąpić ją sjestą w trakcie której czytamy i polegujemy. Nagle zabrakło mi czasu i trudniej jest mi się zorganizować. Mamy za to nowe rytuały i nowy porządek dnia. Duża zmiana.
Od kilku dni za oknem kłębią się chmury, z których co jakiś czas spada porządny, wiosenny deszcz. Lubię ten zapach, który unosi się potem w powietrzu. Zieleń na tle szarych, kamienicznych murów jest teraz bardziej jaskrawa i wysycona. Tak czy inaczej jesteśmy przygotowani nawet na najgłębsze kałuże. Tęczowe kaloszki mogą wszystko:) Stasiu tak je uwielbia, że postanowił w ich doborowym towarzystwie zjeść swoje śniadanie. A wczoraj, gdy najspokojniej w świecie sobie spacerowaliśmy złapała nas wielka ulewa. Dosłownie oberwanie chmury. Zwiewaliśmy, aż się kurzyło (albo raczej chlapało) za nami. Trochę przemoczeni (parasol i kaloszki nas uratowały) wypiliśmy w domu gorącą, miętową herbatkę i z uczuciem dobrze przeżytej przygody zagłębiliśmy się w książkowe historie.
Dolewka kawy i zaczynam nowy dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz